piątek, 21 listopada 2014

Chapter 5

Rosie


                Obudziły mnie promienie słońca, przedostające się przez do połowy zasunięte żaluzje. Słyszałam ćwierkanie ptaków, a delikatne podmuchy wiatru, które dało poczuć się przez uchylone okno, owiewały moją twarz. Oczywiście, to wszystko było zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe. Już za chwilę drzwi otworzyły się z hukiem, a do pokoju wpadło pięciu półnagich chłopaków. A może nie było to wcale takie złe? 
                Otworzyłam jedno oko, nade mną pochylał się Harry, po cichu informując mnie o tym, że pora wstawać. Jego oddech łaskotał mnie w skórę, co wywołało uśmiech na mojej twarzy. Po chwili przed oczami błysnął mi wyświetlacz telefonu Liam’a, który próbował uświadomić mi, że jesteśmy spóźnieni. Zayn rozmawiał przez telefon przeglądając moje ubrania. Nie krępuj się, Malik. Niall zastanawiał się na głos, którą bluzkę powinien dziś założyć, a Louis stał w drzwiach i patrzył na całą sytuację z rozbawieniem. Jak ja kocham pobudki w tym domu.
- Rose, słuchasz mnie w ogóle? – głos Nialla wyrwał mnie z zamyślenia – Biała czy czarna?
- Za piętnaście minut przyjedzie po nas samochód! – powiedział Liam. – Mamy dzisiaj dużo pracy, więc pośpiesz się, Rosie!
- Rosalie, John chce się z tobą widzieć. Masz iść do jego biura, zaraz po dotarciu do siedziby Modestu – poinformował mnie Zayn.
- Co chcesz na śniadanie? – zapytał Louis.
                Wciąż zaspana, wysłuchiwałam tego, co chłopcy mieli mi do powiedzenia. Natłok wiadomości oraz poznanie dokładnych planów na dzisiaj sprawiły, że miałam ochotę schować się pod kołdrą i nie wychodzić stamtąd aż do wieczora. Po dogłębnym rozważeniu tej opcji, stwierdziłam iż żadne dzisiejszych wydarzeń mnie nie ominie, więc nie ma sensu odkładać tego na później. Wysiliłam swój nie do końca obudzony mózg i wypowiedziałam jedno, w miarę składne zdanie.
- Niall założ białą, Louis chcę cokolwiek, Zayn dzięki za uprzedzenie, Liam zejdę za dziesięć minut.
                Chłopcy skinęli głowami i wyszli. Prawdopodobnie, nie spodziewali się, że pójdzie im ze mną tak łatwo. Ostatnim razem, kiedy próbowali mnie obudzić, każdy z nich zyskał kilka nowych siniaków, przez co od razu wybuchła afera. Ale kiedy to ja budzę ich, narażając swoje biedne drogi oddechowe na ich poranne zapachy oraz możliwość dostania kopniaka prosto w brzuch, nic złego się nie dzieje. Niech żyje sprawiedliwość.
                Dopiero po chwili zorientowałam się, że w pokoju został tylko Harry. Rozglądał się, jakby był bardzo zaciekawiony moją kolekcją szminek (na punkcie których miałam małą obsesję) lub nie chciał złapać ze mną kontaktu wzrokowego. Kiedy odchrząknęłam, wzdrygnął się, a jego palce zaczęły wydawać się mu najbardziej ciekawą rzeczą na świecie. Denerwował się? Harry Zluzuj Majty Styles był zdenerwowany? Niemożliwe.
- Coś się stało?
- Rosie, miałabyś może…chciała wybrać ze mną.. się na pizzę ze mną w piątek może? – wydukał w końcu Harry i podrapał się po karku.
                Moje serce momentalnie zaczęło się topić, a w mojej głowie można usłyszeć było głośne „aww”.  Denerwował się, bo chciał zaprosić mnie na randkę. To okropnie urocze! Miałam ochotę wykrzyknąć wielkie i tłuste tak, ale na szczęście, dałam radę się opanować.
- Z przyjemnością wybiorę się z tobą na pizzę, Harry. – powiedziałam spokojnie. Właśnie w takich chwilach, dziękowałam mamie za zapisanie mnie na kółko teatralne.
- Naprawdę? – wyszczerzył się, a ja pokiwałam głową – Piątek, koło ósmej? – zapytał wychodząc na korytarz
- Piątek, koło ósmej – uśmiechnęłam się i zamknęłam drzwi. 

                Przyszykowanie się do wyjścia zajęło mi odrobinę więcej czasu niż przypuszczałam. Wzięłam szybki prysznic i nałożyłam wcześniej przygotowane ubrania. W końcu doszło do czegoś, czego najbardziej się obawiałam. Zaczęła się mordercza walka z eyelinerem.
                                               Kiedy po raz trzydziesty siódmy zmywałam krzywo narysowaną kreskę nad powieką, stwierdziłam iż mam dość. Odłożyłam diabelski przedmiot i przeczesałam włosy palcami. Wyciągnęłam czarną torbę, którą dostałam od mamy na Gwiazdkę i spakowałam do niej wszystkie potrzebne rzeczy.
                Wchodząc do salonu zobaczyłam Zayn’a i Niall’a grających w fifę, którą swoją drogą uwielbiałam. Liam i Louis sprzątali po śniadaniu, miło, że na mnie zaczekali. Fakt, iż chłopcy byli bez koszulek, odrobinę mnie pocieszał. Po chwili obok mnie stanął Harry, który gdy tylko zauważył pusty stół oraz opróżnione pudełko z jego ulubionymi płatkami, zaczął krzyczeć.
- Trzeba było zejść wcześniej. – powiedział Louis kiedy brunet, po raz setny tłumaczył mu, jak bardzo karygodne było ich zachowanie.
- Nie mogłem! Rose zajęła łazienkę. – rzekł, a po chwili zastanowienia wyszczerzył się i zwrócił do mnie – Jak twój eyeliner?
- Bardzo śmieszne! – wystawiłam mu język i udałam obrażoną.
- Poproszę Lou, aby udzieliła ci kilku rad. Może uda ci się w końcu zrobić coś z tym. – powiedział unosząc ręce w kierunku mojej twarzy.
- Jesteś niemożliwy! – funkęłam i wyrzuciłam ręce w powietrze - nie rozmawiam z tobą - Harry zaśmiał się.
- Tylko się droczę. Jesteś piękna, nie potrzebujesz makijażu. – powiedział obejmując mnie w tali i całując w nos.
- Powinienem być zazdrosny? – zapytał Lou i podał nam talerze z kanapkami. Harry skinął głową i zaczął jeść śniadanie.
- Rose zdradza cię z twoim najlepszym kumplem. Trzymasz się jakoś, stary? – zapytał Niall obejmując Louisa ramieniem.
- Pff, nie potrzebuję ich. Mam Zayn’a, prawda kochanie? – rzekł szczerząc się w stronę mulata.
- Nie mieszaj mnie w to. – odpowiedział Malik i wyszedł z pomieszczenia z telefonem przy uchu.
                Może to było odrobinę dziwne, ale przyzwyczailiśmy się już do takiego zachowania Zayn’a. Nie zdarzało się ono często i tylko w jednym wypadku: odwiedzinach Perrie.    
 Dopiero po chwili zorientowałam się, że wciąż stoję pośrodku salonu z talerzem kanapek w ręku. Podeszłam do stołu i usiadłam obok mojego najlepszego przyjaciela.
                Wiecie co jest lepsze od kanapek z nutellą? Obserwowanie Harry’ego kiedy je zjada. Połowa czekolady, która znajdowała się na pieczywie, była teraz na twarzy uśmiechniętego Styles’a.  Wybuchłam śmiechem, a kiedy chłopak zrozumiał o co chodzi, dołączył do mnie.

               
                Po kilkunastu minutach byliśmy już w drodze do siedziby Modestu. Jazda minęła dość spokojnie (co w przypadku chłopaków było bardzo rzadkie), nie licząc małej sprzeczki o to, kto z nas ma jechać z przy oknie. Na szczęście udało mi się usiąść pomiędzy Zayn’em a Liam’em. Każdy z nich skupiony był na swoim telefonie, więc wiedziałam, że nie będą mnie dźgać w żebra (co wręcz uwielbiali). 


                Kiedy zorientowałam się, że jesteśmy już w budynku, chłopcy byli w drodze na comiesięczną naradę z ludźmi od marketingu. Układanie planu prób, wybieranie piosenek do nowego albumu, ostateczne poprawki  nagraniach, przygotowywanie do koncertów. Jedna wielka masakra.
                Z zamyślenia wyrwał mnie głos Kevina – stażysty, który bardzo głośno rozmawiał przez telefon. Serio, powinien mówić ciszej, miałam w nosie hemoroidy jego siostry.
                Usiadłam na jednej z czarnych kanap znajdujących się naprzeciwko wind i zaczęłam zastanawiać się po co John chce mnie widzieć. Myślałam, że wszystko ustaliliśmy tydzień temu. Dokładnie znałam swoje obowiązki i póki co, szło mi całkiem nieźle. Na szczęście moja rola polegała tylko na wyglądaniu przyzwoicie, trzymaniu Louis’a za rękę oraz wymienianiu się z nim pocałunkami w policzek od czasu do czasu. Szczerze? Lubiłam moją pracę. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że oszukujemy kilka milionów ludzi i że prawdopodobnie pójdę za to do piekła (które na sto procent zafundują mi fanki chłopaków jeszcze za życia, gdy tylko się dowiedzą). Kłamstwo ma krótkie nogi, a fakt iż nie znałam wszystkich szczegółów związku El i Lou, dodatkowo je skracał.
- Panno Rose, pan Black czeka na panią w swoim gabinecie. -  oznajmiła Ashley, recepcjonistka nadzorująca staż Kevina.
                Wstałam i ruszyłam w stronę windy. Drzwi otworzyły się, a z pomieszczenia wyszło kilka osób. Zostałam sama. Świetnie. Jazda w metalowym pudełku niespecjalnie przypadała mi do gustu. W samotnej przejażdżce nie pomagał mi też fakt, iż mam klaustrofobię. Nacisnęłam odpowiedni przycisk i z zamkniętymi oczami wsłuchiwałam się w głupią melodyjkę lecącą z radia. Chciałam otworzyć oczy, by móc ocenić swój wygląd w znajdującym się tu lustrze, jednak nie za bardzo miała ochotę na atak paniki. Po chwili usłyszałam znajomy dzwonek oznaczający zatrzymanie się windy, i wyszłam na korytarz. Od razu skierowałam się w stronę biura John’a. Niemalże biegłam, byle by tylko nie natknąć się na Bob’a składającego mi niemoralne propozycje. Stojąc przed drzwiami mojego szefa, szybko poprawiłam fryzurę. Kiedy uniosłam rękę by zapukać, drzwi uchyliły się. John stał po drugiej stronie pokoju z pilotem w ręce. Automatyczne drzwi, serio?
                John Black jako jedna z najbardziej znienawidzonych przeze mnie osób, był przystojny, czarujący, onieśmielający, a do tego obrzydliwie bogaty. Uśmiech, który teraz malował się na jego niebywale pięknej twarzy, przyprawił mnie o mdłości. John mimo młodego wieku miał wszystko. Władzę, pieniądze, kontakty. Doskonale zaplanował  każdy szczegół z kariery moich przyjaciół. On jako pierwszy podpisał z nimi kontrakt, wiedział, że One Direction będzie w stanie odnieść światowy sukces. Jednak wciąż był okrutnym i bezdusznym mężczyzną, który zmusił swoją narzeczoną do usunięcia ciąży, bo dziecko mogło zniszczyć jego karierę. To on wpadł na pomysł z dwoma dziewczynami dla Louis’a. Dodatkowo, ciągle podsycał ogień rozpuszczając plotki o związku Larry’ego, chociaż dobrze wiedział, że Tomnlinson jest zakochany na zabój w Eleanor. To on stworzył Zerrie, aby wypromować zespół Pezz. Black wiedział co i kiedy powiedzieć, był gotowy na wszystko. Był geniuszem.
- Dzień dobry, Rosalie. – jego głos wyrwał mnie z zamyślenia. – Jesteś zwolniona.
Zastygłam w bezruchu, a moje oczy powiększyły się do rozmiarów piłek do golfa.
- C..co? Czemu?
- Byłaś dobrą Eleanor, ale prawdziwa dziewczyna Louis’a stwierdziła, że jest o ciebie zazdrosna i postara się pogodzić studia z pracą. Jeżeli chodzi o ciebie Rosalie, mam inne plany. Chciałbym żebyś była moją dziewczyną. – powiedział Black
 - Przykro mi John, ale nie odwzajemniam two… - zaczęłam, ale nie pozwolił mi dokończyć.
- Na litość boską, nie chcę być z tobą naprawdę! Chcę żebyś  u d a w a ł a.
- Co? To nawet lepiej, ale po co miałabym to robić? Poza tym masz dziewczynę. - odpowiedziałam
- Jeśli chodzi o Natalie, to już przeszłość, więc nie musisz się martwić o moje życie osobiste.
- A czy chłopcy, oni będą o tym wiedzieć?
- Nie, to zostaje tylko między naszą dwójką tak samo jak ta rozmowa. Masz czas do soboty, na przemyślanie wszystkiego. Jeśli się nie zgodzisz twoje wypowiedzenie znajdzie się na moim biurku w poniedziałek, a dobrze wiesz co się z tym wiąże. Nie ma pracy, nie ma pieniędzy, nie ma studiów.  – powiedział uśmiechając się. – Do widzenia, Rosalie. – nacisnął odpowiedni przycisk, a drzwi otworzyły się.
               
                Jak najszybciej wydostałam się z biura mojego szefa i skierowałam do windy. Zastanawiałam się, co tym razem wymyślił John i dlaczego postanowił mnie w to wmieszać. Wiedziałam, że jeśli się zgodzę, Harry dowie się o tym i już nigdy nie będzie ze mną rozmawiać, ale jeśli się nie zgodzę, stracę pracę i studia. Wychodząc z windy wciąż nie wiedziałam co zrobić. Po opuszczeniu siedziby Modestu, skierowałam się do samochodu, w którym czekali na mnie chłopcy.

Dwie godziny i przystanek w Tesco później, byliśmy już w domu. Od razu ruszyłam do kuchni w celu zrobienia kolacji, podczas gdy chłopcy rozpakowywali zakupy. Przygotowywanie posiłku zajęło mi dwa razy dłużej niż zazwyczaj, ponieważ na niczym nie mogłam się skupić. Na samą myśl o poinformowaniu chłopków o rzekomym związku z moim szefem, miałam ochotę zwymiotować, bo wiedziałam, że nie będą z tego zadowoleni.
- Wszystko gra? – zapytał Liam  – odkąd wyszłaś z biura John’a nie odezwałaś się ani słowem.
- I przypaliłaś kurczaka. Ty  n i g d y  nie przypalasz niczego. – powiedział Harry
- No waśnie, co się dzieje Rosalie? – Louis spojrzał na mnie znad swojego talerza. – Nam możesz powiedzieć? Tak robią przyjaciele, racja chłopaki?
Okej przysięgam, że moje serce się topi.
-
Więc co, teraz zaśpiewamy kumbaya? – prychnął Zayn wstając od stołu, a następnie wyszedł na taras prawdopodobnie zapalić.
- Pójdę do niego.  – mruknął Niall, a cała reszta wzruszyła ramionami.
- Może znów pokłócił się z Perrie? – powiedział Liam nakładając sałatkę
- Lub po prostu mnie nienawidzi. – stwierdziłam nalewając soku do szklanki.
- Przestań tak mówić, ciebie wszyscy lubią. – uśmiechnął się Harry, prawdopodobnie nie wiedząc jak bardzo jest cudowny. – Smacznego.


- Co wy na to, aby urządzić małą imprezkę? – krzyknął Louis kiedy wszyscy usiedliśmy na kanapie wybierając film na dzisiejszy wieczór.
                Wciąż nie wiedziałam co zrobić w sprawie mojego szefa, przez co się denerwowałam, a głośna muzyka i kilkadziesiąt pijanych osób było ostatnim na co miałam ochotę.
- Wchodzę w to! – powiedział wesoło Niall, a chłopcy pokiwali głowami.
- W takim razie Harry i Niall porozsyłają zaproszenia, Ja i Louis ogarniemy dom, a wy jedźcie po alkohol i przekąski. – Liam wydał polecenia, a następnie ciągnąc błagającego o inne zadanie Tomlinsona, wyszedł z pomieszczenia.


Okejj, więc to już 5 rozdział i mam nadzieję, że się podoba :) 
bardzo bardzo bardzo dziękuję za 1000 wejść co jest łał, jesteście super <3
dziękuję wszystkim którzy zostawiają komentarze, bo to bardzo motywuje :D

2 komentarze: